sobota, 29 sierpnia 2015

Siemiański raj, czyli...

... gdzie Sebek był, co przeżył i co widział…

                Wyjechaliśmy tydzień wcześniej, przedzieraliśmy się przez koszmarną burzę, mieliśmy jechać przez wiadukt, którego… nie było – mówiąc krótko – jechaliśmy na Warmię z przygodami. Naszym celem była niewielka wieś nad jeziorem Jeziorak – Siemiany, a dokładniej – Sanatorium dla Koni. Tygodniowy pobyt zrekompensował kłopotliwą podróż i uzasadnił naszą determinację.
                W niedzielę rano poszliśmy do Sanatorium. Po podwórku kręciła się sympatyczna blondynka – pani Beata, dwoje miejscowych dzieci: Zuzia i Arek oraz wesoło merdający ogonem pies Żuczek i wszędobylski koziołek Oskar. Wysłuchaliśmy przejmujących historii z życia przebywających tam koni. O biciu, maltretowaniu, znęcaniu się, zaniedbywaniu… Ileż cierpienia za każdym z tych stworzeń!... Jak trzeba pobić konia, by stracił wzrok!...
                Sebek z Asią podchodzili do boksów, głaskali miękkie chrapy i dopytywali się o końskie imiona, koleje życia, wiek. Pytali, co mogą zrobić, bo koniki są miłe, bo je kochają. Powiedzieliśmy, że konie oprócz karmy czy weterynarza potrzebują miłości. Dzieciaki stwierdziły, że to mogą dać i to z nawiązką. Zaczęły się nasze codzienne wyprawy do Sanatorium. Dzieciaki (5 i 7 lat) pomagały, jak umiały – karmiły, czesały, nosiły słomę, wyprowadzały na padok, a przede wszystkim były razem i ze zwierzętami, i z sobą, bo okazało się, że do siemiańskiego wolontariatu należy wielu cudownych ludzi w wieku przeróżnym, że są to ludzie nie tylko z Siemian, ale z różnych zakątków Polski. Nawiązywały się przyjaźnie, a to, co wszystkich łączyło, to wielka miłość do koni i to nie tylko tych zwycięskich w zawodach, ale również poszkodowanych przez bestialstwo, wynaturzenie, zadufanie, głupotę czy bezmyślność. W Siemianach zwierzęta znowu mogą zaufać człowiekowi.
                Wyjeżdżając, dzieci płakały i musieliśmy obiecać, że wrócimy. Co robią nasze wnuki, odkąd wróciły do domu? Odkładają do puszki – skarbonki pieniądze i czekają na kolejny lipiec, by wrócić do „swoich” koni, a uzbierane pieniądze przeznaczą dla Nadziejki – kucki, którą wybrali do adopcji wirtualnej. Nie ma dnia, żeby jej imię nie pojawiło się w jakiejś rozmowie czy zabawie.
                Czym tak naprawdę jest Sanatorium dla Koni? Nie tylko azylem dla poszkodowanych, odrzuconych, zaniedbanych zwierząt, jest Domem, w którym wszyscy dają to, co najpiękniejsze – zaufanie, miłość, dobro, szacunek. Tu człowiek może nauczyć się empatii, a zwierzę utożsamiania ludzi z odpowiedzialnością i delikatnością.
                Patrol Interwencyjny do Spraw Zwierząt Gospodarskich, pod który podlega Sanatorium dla Koni w Siemianach, ma zapisane na swojej stronie internetowej, m.in. takie słowa: „Zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę”. Mam nadzieję, że nikt nie podejmie decyzji, aby zlikwidować siemiańskie sanatorium, bo tym samym zbrukałby powyższe hasło oraz zniszczył to, co jest sednem istnienia tego magicznego miejsca – końskiego raju, bo on chyba właśnie tak wygląda: opieka, troska, ciepło serc, kilka hektarów łąki i spokojny byt aż do czasów niebiańskich pastwisk. Na jego kształt wpływają ludzie dobrego serca – pracownicy, wolontariusze, rodzice adopcyjni, ale jedno tworzą dopiero ze zwierzętami, które w Sanatorium są najważniejsze.

W te wakacje poczuliśmy się częścią końskiego raju, a do raju każdy chce powracać, nie tylko Sebek.