... gdzie Sebek był, co przeżył i co widział…
Wyjechaliśmy tydzień wcześniej, przedzieraliśmy
się przez koszmarną burzę, mieliśmy jechać przez wiadukt, którego… nie było – mówiąc
krótko – jechaliśmy na Warmię z przygodami. Naszym celem była niewielka wieś
nad jeziorem Jeziorak – Siemiany, a dokładniej – Sanatorium dla Koni.
Tygodniowy pobyt zrekompensował kłopotliwą podróż i uzasadnił naszą
determinację.
W niedzielę rano poszliśmy do
Sanatorium. Po podwórku kręciła się sympatyczna blondynka – pani Beata, dwoje miejscowych
dzieci: Zuzia i Arek oraz wesoło merdający ogonem pies Żuczek i wszędobylski
koziołek Oskar. Wysłuchaliśmy przejmujących historii z życia przebywających tam
koni. O biciu, maltretowaniu, znęcaniu się, zaniedbywaniu… Ileż cierpienia za
każdym z tych stworzeń!... Jak trzeba pobić konia, by stracił wzrok!...
Sebek z Asią podchodzili do
boksów, głaskali miękkie chrapy i dopytywali się o końskie imiona, koleje życia,
wiek. Pytali, co mogą zrobić, bo koniki są miłe, bo je kochają. Powiedzieliśmy,
że konie oprócz karmy czy weterynarza potrzebują miłości. Dzieciaki
stwierdziły, że to mogą dać i to z nawiązką. Zaczęły się nasze codzienne
wyprawy do Sanatorium. Dzieciaki (5 i 7 lat) pomagały, jak umiały – karmiły,
czesały, nosiły słomę, wyprowadzały na padok, a przede wszystkim były razem i
ze zwierzętami, i z sobą, bo okazało się, że do siemiańskiego wolontariatu
należy wielu cudownych ludzi w wieku przeróżnym, że są to ludzie nie tylko z
Siemian, ale z różnych zakątków Polski. Nawiązywały się przyjaźnie, a to, co
wszystkich łączyło, to wielka miłość do koni i to nie tylko tych zwycięskich w
zawodach, ale również poszkodowanych przez bestialstwo, wynaturzenie, zadufanie,
głupotę czy bezmyślność. W Siemianach zwierzęta znowu mogą zaufać
człowiekowi.
Wyjeżdżając, dzieci płakały i
musieliśmy obiecać, że wrócimy. Co robią nasze wnuki, odkąd wróciły do domu?
Odkładają do puszki – skarbonki pieniądze i czekają na kolejny lipiec, by
wrócić do „swoich” koni, a uzbierane pieniądze przeznaczą dla Nadziejki –
kucki, którą wybrali do adopcji wirtualnej. Nie ma dnia, żeby jej imię nie
pojawiło się w jakiejś rozmowie czy zabawie.
Czym tak naprawdę jest
Sanatorium dla Koni? Nie tylko azylem dla poszkodowanych, odrzuconych,
zaniedbanych zwierząt, jest Domem, w którym wszyscy dają to, co najpiękniejsze –
zaufanie, miłość, dobro, szacunek. Tu człowiek może nauczyć się empatii, a
zwierzę utożsamiania ludzi z odpowiedzialnością i delikatnością.
Patrol Interwencyjny do Spraw
Zwierząt Gospodarskich, pod który podlega Sanatorium dla Koni w Siemianach, ma
zapisane na swojej stronie internetowej, m.in. takie słowa: „Zwierzę, jako
istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest
mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę”. Mam nadzieję, że nikt nie podejmie decyzji,
aby zlikwidować siemiańskie sanatorium, bo tym samym zbrukałby powyższe hasło oraz
zniszczył to, co jest sednem istnienia tego magicznego miejsca – końskiego raju,
bo on chyba właśnie tak wygląda: opieka, troska, ciepło serc, kilka hektarów
łąki i spokojny byt aż do czasów niebiańskich pastwisk. Na jego kształt wpływają
ludzie dobrego serca – pracownicy, wolontariusze, rodzice adopcyjni, ale jedno
tworzą dopiero ze zwierzętami, które w Sanatorium są najważniejsze.
W te wakacje poczuliśmy się częścią końskiego raju, a do raju każdy
chce powracać, nie tylko Sebek.